środa, 18 lutego 2015

Rozdział 17

Ostrożnie prowadzę Annie do domu. Jonathan niesie jej torbę. Bardzo chciał ze mną pojechać. Otwiera kobiecie drzwi od samochodu. Mój grzeczny synek.
- Dziękuję skarbie.
- Proszę mamusiu.- Annie wsiada obok mnie.
- Zapnij się.- Mówię do syna.
- tak tato.- Jedziemy do domu.
- tęskniłam za wami
- My za tobą też.
- Mamy niespodzianki.
- Tak? Jakie?
- Zobaczysz jeszcze dziś - uśmiecha się. Mój mały synek. Parkuje pod domem. W domu jest Tola. Biegnie do nas na wejściu.
- Mama
- Hej słoneczko - przytula ją i całuje we włosy. Prowadzę ją do salonu. Siadamy na sofie. Annie tuli się do mnie. Całuje ją  po głowie. Podnosi głowę i mnie całuje.  Jak ja za tym tęskniłem Teraz musiało już być dobrze. Dzieciaki siadają obok mnie.
- Tata zrobił pokoik.
- Tak?
- Chcesz zobaczyć?
- Bardzo.- Biorę za rękę Annie i ostrożnie prowadzę ją na górę. Otwieram drzwi od pokoju dziewczynek. Kobieta stoi zaskoczona. Obejmuje ją w tali  - Jezu. Ślicznie.
- Jonathan mi pomagał.- Przytula synka i całuje w czoło.
- Cudownie.- Uśmiecham się. Cieszę się, że jej się podoba. Odwraca głowę i całuje mnie prosto w usta. Widzę jak nas syn wywraca oczami.
- Też kiedyś znajdziesz sobie dziewczynę. Uwierz mi.
- Pff, a kto powiedział że nie mam - wychodzi zostawiając mnie w szoku.
- Aaa... on ma dziewięć lat.
- No wiesz, ale może podoba mu się jakaś ładna dziewięciolatka i wracając do domu odprowadza ją i kupuje cukierki?
- Przynajmniej nie muszę się martwić, że zacznie się do niej dobierać.
- Sam widzisz. A możesz mi wytłumaczyć czemu ma na ręke gips?
- Z ważnych powodów kochanie
- Więc słucham.
- No bił się.
- Że się bił to ja wiem, ale ja pytam dlaczego.
- W obronie własnej siostry. Bo jest chłopcem.
- Co? W jakiej obronie?
- No czyli w dobrej sprawie
- Louis - patrzy mi w oczy. - Co to za sprawa?
- Już po sprawie kochanie.- Bierze moją twarz w dłonie.
- Nie mogę się denerwować.
- Właśnie. - Wypuszcza powietrze z ust i zaczyna wszystko oglądać. Nie mogłem się powstrzymać aby nie kupić ubranek Masy ubranek. One wszystkie były takie śliczne
- Zwariowałeś - mówi z uśmiechem.
- Tylko troszeczkę.
- Na pewno im się spodoba.
Przytulam ją do siebie.
Całuje mnie w usta i tuli się.
- tym razem wybierzmy imiona.
- Masz jakieś propozycje?
ha dobre pytanie
- Emilia?
- Ślicznie.
- A drugie?
- Samntha?
- Też pięknie.
- No to ustalone.
- Tak. Mogę iść zjeść?
- Czy ktoś ci kochanie broni.- Uśmiecha się i wychodzi z pokoju. Idę za nią. Ciągle się o nią martwię Jest jeszcze słaba i tak naprawdę ledwo chodzi. Ale jest uparta.
- Dobrze sobie radziliście?
- Jakoś musieliśmy
- To dobrze. - uśmiecha się.
- Ale teraz jesteś ty.
- I już mogę cię wyręczać. - mruga do mnie.
- Ty będziesz odpoczywać
- Nie.
- Słyszałaś, co powiedział lekarz
- Na odpoczywałam się.
- Annie
- No naprawdę. Muszę tu posprzątać i iść do pracy. Miałeś wyjechać i w ogóle.
- Nigdzie nie jadę, to po pierwsze. Po drugie cały dzień wczoraj sprzątaliśmy. A i masz zwolnienie, które już zawiozłem do Lottie. Czyli nici z pracowania przez najbliższy miesiąc.
- Musisz jechać - patrzy na mnie. - To ważne. No proszę. Nie chcę tego popsuć.
- Nic nie psujesz. Już do nich dzwoniłem, znaleźli kogoś na moje miejsce
Wzdycha smutno.
- Ale to przeze mnie.
- Nie przez ciebie. Kobieto przestań marudzić
- Ja nie marudzę! - tupie nogą.
- Kochanie, to przestań twierdzić, że wszystko jest twoją winą.
- Bo jest. A co z zawodami? Nie pojechaliście.
- Przestań. Po prostu przestań.
Przyciąga mnie delikatnie i całuje w policzek.
- Nic nie jest twoją winą. To był wypadek. Coś na co oboje nie mieliśmy wpływu
- Ale i tak mnie kochasz?
- Zawsze będę cię kochał.
- Naprawdę gdybym odeszła...też byś to zrobił?
- Tak. Też bym to zrobił. Nie umiem oddychać bez ciebie.
- Ale dzieci...
- Kochanie... Nic takiego się nie stało. Po cholerę gdybać.
- Wiem. Ale to mnie męczyło. Dobre to - bierze ciasto.
- Dzieci mnie zmusiły
Krztusi się delikatnie i patrzy na mnie.
- Ty. Upiekłeś. Ciasto?
- Serio? To aż takie dziwne? Odkąd skończyłem szesnaście lat mieszkałem sam i sobie gotowałem.
- Nie upiekłeś ciasta od kilku lat.
- Cóż... Nie jest trujące
- Pyszne jest.
- Mamoo! Jedziemy do szkoły!
- Po co do szkoły?
- Niespodzianka.
- No to jedziemy.- Zbieramy się i jedziemy do szkoły. Idziemy prosto do klasy Annie.- Bardzo się za tobą stęsknili.
- Ja za nimi też.- Wszyscy uczniowie ją witają. Annie cieszy się jak dziecko. Wszystkich przytula. Robię im kilka zdjęć.- Teraz powinnaś zająć miejsce na widowni.
- Co?
- No chodź.- Ciągnę ją do wyjścia
- To...o matko. Zrobiliście przedstawienie.
- No zrobiliśmy.
- Jesteście genialni.- Całuję ją w usta. Uśmiecha się. Idziemy oglądać. Mały dzielnie gra na fortepianie. Widać, że Annie jest bardzo dumna z naszego synka. Robię mnóstwo zdjęć.
- jest cudowny
- To wszystko ich pomysł, ja ich tylko pilnowałem
- No i wyszło cudownie. Całuję ją w usta
Louis leży na trawie w ogrodzie oblegany przez swoje dzieci. Cała szóstka chce dalej grać w piłkę.
Wstaje i podrzuca do góry naszego najmłodszego synka.
- Aaa! Tato - śmieje się.
- Dobra, ja idę na randkę tato.
- Jas...wróć tu. Jonathan wkłada ręce w kieszenie i stoi przed Louisem.
- Nie mam co liczyć, że dasz mi na to kino?
- Dam ci. Z kim idziesz?
- Z Stellą, tą z mojej klasy. Pomagała mi z matematyki
- Trzymaj - podaje mu pieniądze. - Tylko masz się dobrze zachować wobec niej.
-  Tak, wiem. Szanować kobiety i pamiętać o zabezpieczeniach- mówi szesnastolatek. Przytulam mojego synka i całuję go w policzek. Potem klepie go w tyłek.
- Idź zanim ojciec się rozmyśli.
- Przecież sam mi to powiedział.
- Idź.- Chłopak wychodzi. Kiedy on tak bardzo dorósł. - Tatusiu, a ja też mogę iść?- pyta Tola.
- Ty, gdzie? I z kim?
- Do biblioteki, pouczyć się z Chrisem.
- Tak, Lou. Do biblioteki idzie się pouczyć - zapewniam męża powstrzymując śmiech,
- Łudzę się tym.
- Tylko nie ucz się za bardzo., -mówię jej
- Dobrze mamo
Całuję ją w policzek.
- Przystojny ten Chris.
- Wiem. Żegna się z nami i wychodzi. Podchodzę do Louisa.
- No już się nie denerwuj - zaczynam całować jego usta.
- Przypomniałem sobie jak ja się uczyłem w bibliotece
- Bez szczegółów.
- Lubiłem biologię.- Kładzie się na trawie
- One dorastają Lou - biorę Tommy'iego na ręce. - Ale tatuś maruda.
- Maluda
- Jesteś maruda Lou - wystawiamy mu język i idziemy robić kolację.
Patrzę jak bawi się z Samanthą I Emily. Wyglądają razem tak cudownie.
- Louis! - krzyczę nagle. - Łap Dianę! - pokazuję na płot gdzie 3 latka próbuje się wspiąć. Louis podrywa się z ziemi i bierze na ręce naszą córeczkę.
- Zostaw mnie! Będę latać!
- Jeszcze musisz troszeczkę poczekać.
- Ja chce jak Piotruś pan!
- Ale Piotruś Pan miał magiczny pyłek.
- Teś mam - sypie w niego piaskiem.
- Ale nie masz wróżki.
- Ty jesteś moja wlozka.
- Ja wróżka.
- Tiak - kiwa głową.
- Ale ja też nie umiem latać.- Robi smutną minkę i wpada w płacz. Louis tuli ją do siebie. Trudno ją uspokoić, ale w końcu zasypia Niesie ją do pokoju. Idę za nim z małym. Też go kładę. Całuję go w główkę.
- Spij skarbie.- z Louisem schodzimy na dół.
17:40
Aluś
- Boże Lou... Ale dorośli
17:40
Ja
- okropnie.
- Ale ja nadal cię kocham
- Ja ciebie tez kocham. Każdego dnia coraz bardziej.
KONIEC

Zapraszam jeszcze na moje nowe opowiadanie Live While we are young