wtorek, 25 listopada 2014

Rozdział 13

Rok później
Dzisiaj są urodziny maluchów. Nie wiem w co mam ręce włożyć, a do tego musze mieć oczy dookoła głowy. Najgorzej jak chcą na schody wchodzić.
- Gdzie się panna wybiera.- Louis bierze Tolę na ręce.
- Ja ce tam!
- Tam nie wolno. Za malutka jesteś
- Plose. - wyrywa się.
- Nie wolno, słońce.- Biorę synka na ręce całując go w czoło. Sadzam chłopca na sofie, a Tola ląduje obok.
- Za ile sobie stąd znikną?
- Tak szacując za pięć minut będą przy schodach.
- Muszę zamontować tą bramkę.
- Koniecznie.
- Małe zbóje.- Louis całuje mnie w usta.- Ale chciałbym jeszcze jedno.
- Lou - uderzam go w klatkę śmiejąc się.
- Co?
- kiedyś może tak.
- Musimy to przedyskutować. To przecież same korzyści i przyjemności.
- No tak, ale wiesz ktoś tu do pracy miał iść.
- Przecież podpisałem ten kontrakt.
- No właśnie. - patrzę na sofę. - No nie...
- Nie zgubiliście kogoś- do salonu wchodzi Eryk z maluchami. Dzieciaki tulą się do swojego dziadka.
- To są urwisy.
- Kochane.- Całuje je w czoła i stawia na podłodze. - Zaraz przyjdzie trzeci do kolekcji. I już po chwili wbiega Ethan. Oni się bawią ja idę robić tort. Pomaga mi Lottie.
- Ale oni ich rozpieszczają.
- Bardzo. Ale też uczą. Nie są takie rozpieszczone jak mogłoby się zdawać. Patrz na Louisa. Nie jest zadufanym bogatym dzieciakiem.
- Wiem  o tym - kiwam głową z uśmiechem.
- Dobry ten krem- stwierdza.
- Starałam się - śmieję się. Kończymy tort i bierzemy się za co innego
- Świetnie gotujesz.- Lottie podjada dosłownie wszystko
- Ktoś w tym domu musi. On mi inaczej spali kuchnię. Tak wiem że to słyszysz - mówię  widząc Louisa.
- Umiem coś tam ugotować- pokazuje mi język.- Tata mówił, że twój chłopak ma przyjść.
- Tak, będzie.
- Fajnie, bo muszę z nim poważnie pogadać.- Dziewczyna przewraca oczami.
- Ty się lepiej trzymaj od niego z daleka- mówi podchodząc do starszego brata
- Spokojnie - mówię śmiejąc się. - Lou, ona jest dorosła.
- Właśnie Lou. DOROSŁA.
- Tak, ale to i tak mój braterski obowiązek.
- Pff, jasne. Spadaj.
- I tak mnie kochasz.- Pokazuje jej język.- I co Ethan mówił o siostrzyczce?
- Marzy mu się siostra - odpowiada dziewczyna.
- Mama! - Ethan wbiega do środka.
- Tak skarbie- Bierze syna na ręce.
- John zabrał mi zabawkę.
- To weź drugą. Tyle jest tych zabawek
- Ale to moja.
- Możesz się przecież podzielić. To twój brat.
- Wujek - wyciąga rączki. Louis bierze go na ręce.
- Kochaś mnie?
- Bardzo
- Ja ciebie teś.- Całuje go w czoło i udając samolot wychodzą z kuchni Potem przychodzą goście Te dzieciaki uwielbiają być w centrum uwagi
- Mamuś - Tola do mnie przychodzi ziewając
- Spać?
- Tiak.
- Ja czy tatuś?
- Tatuś i ty.
- Dobrze- Biorę ją na ręce.
- Tatuś choć- krzyczy. Louis podchodzi do nas
- Chodź, położymy ją.
- Śpiąca moja księżniczka
- Tiak tato.- Idziemy na górę. Kładziemy ją do łóżeczka. Przytula się do misia. Louis przykrywa ją kołderką i cichuteńko śpiewa. Stoimy nad nią aż usypia. Ustawiam elektroniczną nianię i wracamy na dół. Idziemy bawić się z chłopcami. Louis podrzuca do góry Jonathana Ten się śmieje głośno wystawiając do niego ręce. Są tacy podobni do siebie. Moi dwaj chłopcy.  Lottie pomaga mi trochę posprzątać. Wieczorem idę pod prysznic. Louis czyta bajki dzieciom, a ja biorę długą kąpiel. Potem wchodzę do sypialni i padam w poprzek łóżka patrząc w sufit
- Hej skarbie- całuje mnie w ramię
- Hej - przytulam się.
- Śpią, po dwóch bajkach. Strasznie lubią jak się im czyta
- Zwłaszcza ty.
- Lubią też jak ty im czytasz.
- Ale ogólnie to uwielbiają ciebie słońce - całuję go w policzek.
- Ciebie też.- Uśmiecham się do niego.
- Kiedy zaczynasz grę?
- Za tydzień mam pierwszy trening.
- No dobra.
- No... mieliśmy o czymś dyskutować.
- Musisz mi przypomnieć co to było.
- Nowy dzidziuś.
- Ah - całuję go. - No to kiedyś tak.
- Kiedyś, czyli
- Kiedy będziesz w domu - jeżdżę po jego klatce i rozpinam guziki jego koszuli.
-ale ja jestem w domu.
- Ale ja mówię o tym, że teraz będziesz pracował. - całuję go w usta.
- Tak, ale na to też znajdę czas.
- Jesteś pewny? Oni mają dopiero rok.
- Tak, ale przecież damy sobie radę. - Bierze mnie na swoje kolana.- Ale jeżeli chcesz, możemy poczekać jeszcze z rok.
- Rok okay? - całuję go. - ciekawe by było gdyby znów to były bliźniaki.
- Wtedy byśmy zwariowali
- No wiem, ale to możliwe miśku.
- Wiem- Uśmiecham się patrząc mu w te cudowne oczy.
- Mam nadzieję, że kobiety kibice nie poderwą mi chłopaka.
- Czemu miałyby mnie podrywać.
- Bo jesteś bardzo, bardzo przystojny. A wiesz leci się na przystojnych piłkarzy.
- Ja i tak kocham ciebie.
- A ja ciebie - opieram dłonie o jego dłonie.
- Wyjdź za mnie- szepcze cicho. Patrzę mu w oczy zaskoczona i zdziwiona. Mrugam oczami. Odgarniam włosy i pochylam się prawie niedotykalnie a jednak muskam jego usta.
- Wyjdę.
- Poczekaj, bo mam nawet gdzieś pierścionek.
- Poważnie?
- Poważnie- wstaje z łóżka
- Planowałeś to?
- Tak od grudnia, ale stwierdziłem, że pomyślisz, że robię to ze względu na dzieci, a później jakoś mi nie wychodziły moje niespodzianki
- Nigdy bym tak nie pomyślała.
- Ale ja tak zakładałem. Jest...- Wyciąga pudełeczko ze swojej sportowej torby. Siadam na łóżku uśmiechając się. On jest słodki. - Tam nigdy nie zaglądasz
- No, wolę jak te rzeczy pierzesz sam. - śmieję się.
- Dlatego to była dobra kryjówka.- Zakłada pierścionek na mój palce.- Mogę wszystkie swoje rzeczy prać sam.
- Nie mam nic do twoich rzeczy. Oprócz tych po treningu - śmieję się całując go. - Jest cudowny. Ty jesteś cudowny
- Kocham cię.
- Ja ciebie też.- Przytula mnie do siebie. Siadam mu na kolanach i go całuję. Oddaje moje pocałunki, ale po chwili przerywa nam płacz. Wstaję i idę do pokoju dzieci. Tola stoi w łóżeczku i wyciąga do mnie ręce.
- chodź kochanie - biorę ją. - co się stało?
- Potwol
- Jaki potwór? - zabieram ją do sypialni.
- Ciał zjeść cukielki
- O matko. To katastrofa.
- Tak. i zablać pana misia
- Bardzo zły ten potwór. Tu masz pana misia skarbie. - kładę ją na łóżku obok Lou.
- CO się stało?
- Potwór chciał zabrać jej misia.
- Nie dobry potwó. Tatuś obroni misia
- A mnie? - patrzy na niego niebieskimi oczkami.
- Oczywiście że tak.- Louis mocno ją przytula.
- To dobzie. Spimy.
- Tak śpimy- stwierdza rozbawiony Louis. Wtula się w niebo i zasypia. Przykrywam ich kołdrą.
- Wiesz, że zaraz mały zacznie płakać
- Właśnie po niego idę - dlatego się nie kładłam. Idę po synka. Biorę śpiącego chłopca i wracam do sypialni. Układam się obok niego. Obserwujemy nasze dzieci.
- Kupimy większe łóżko za rok
- Tak, zdecydowanie.
- One uwielbiają z nami spać.- Uśmiecham się do niego. Bierze moją rękę i całuje palce. Na nic więcej nie pozwalają nam dzieci między nami
- Dobranoc Lou. - mówię cicho
- Dobranoc kochanie- Uśmiecham się. Całuje córeczkę w czoło i zasypiam.

środa, 12 listopada 2014

Rozdział 12

Poprawiam Louisowi koszulę i podaję marynarkę. Tak ładnie wygląda w garniturze.
- Skup się. Powodzenia kochanie. - całuję go w usta. - Wierzymy w ciebie.
- Podziękuje jak zdam.
- Na pewno zdasz - uśmiecham się kładąc rękę na brzuszku.
- Idę.- Całuje mnie w usta.- Kocham cię.
- A ja ciebie. My ciebie.
Uśmiecha się i idzie do samochodu. Macham mu jak odjeżdża. Wchodzę z powrotem do domu. Idę sprzątać po śniadaniu. Trochę się denerwuję. chcę aby zdał. Dużo się uczył, więc powinien. Wchodzę na górę do pokoju dziecięcego bliźniaków. Louis go zrobił. Lubię tam siedzieć. Wszystko jest tam takie małe i śliczne. Jeszcze nie wybraliśmy imion, a termin jest blisko. Teraz pewnie po egzaminach zastanawiamy się nad nimi. Siadam na dywanie i patrzę na łóżeczka. Ręce trzymam na brzuchu. Bliźniaki są dziś wyjątkowo spokojne. To dziwne. Jakby wyczuwały że musza być grzeczne Moje maleństwa. Wstaję chcąc iść do łazienki. Czuję dziwne ukucie. Kładę dłoń na brzuchu i robię kilka kroków do przodu. To się powtarza i przemienia w skurcze. Wypuszczam głośno powietrze czując ból. I do tego robi mi się mokro. O nie... tylko nie w tej chwili. Panikuję. Oddycham głęboko nie wiedząc co zrobić. W końcu biorę telefon i wybieram telefon do Eryka.
- Tak Annie.
- Bo ja..bo to już.
- Co? Zaraz będę.
- Proszę...szybko - cholera boli.
- Już jadę.- Rozłączam się i opieram o stół. Oddycham przez usta. To sobie maluchy znalazły porę.
- Dlaczego teraz? Ała...- Do domu wpada tata Louisa. Pomaga mi wziąć rzeczy i prowadzi do auta. Jedziemy do szpitala. - Boli - prawie płaczę.
- Wyobrażam sobie.- Pomaga mi wysiąść z samochodu. Powoli wchodzimy do środka. Wypuszczam powietrze z ust. Zaciskam palce na jego ręce. Boli, boli, boli. Ja już nie chcę. Szukamy jakiegoś lekarza. Eryk traci cierpliwość
- Błagam no! - krzyczę a raczej drę się. Podchodzi do nas pielęgniarka. Wózkiem wiezie mnie na
porodówkę. Ja się tak nie bawię. Ja nie chcę.  W końcu pojawia się lekarz. Dają mi znieczulenie, ale i tak nie ma czasu na cesarkę. Chce żeby już było po wszystkim. Do tego jestem sama. Sama na sali porodowej. Mam już dość. Padam z sił.
- Nie mogę - sapię.
- Jeszcze trochę.
- Mówi to pan od dwóch godzin...aaa!
- Teraz mówię poważnie.- Żeby chociaż jedno już wyszło... Słyszę głośny płacz. - Syn się pierwszy pchał na świat.- Uśmiecham się słabo i oddycham głęboko. Prę dalej.  Mija z pół godziny i słyszę kolejny płacz. Oddycham z ulgą. nareszcie... Moje maleństwa. Do sali wpada Louis.
- A pan kim jest?- pyta lekarz.
- Ojcem. - odpowiada zdyszany
- Gratulacje, ma pan syna i córkę.- Podchodzi do nas. Dostaje na ręce jednego z bliźniaków.
- Moje maleństwa.- Ja dostaję na klatkę chłopca. Mój synek, jest taki śliczny.
- Cześć skarbie.- Louis całuje mnie w głowę. Zabierają nasze dzieci. Ja zmęczona zasypiam. Budzę się słysząc Louisa i Eryka.
- Hej...- mówię próbując usiąść
- Hej .- Rozglądam się za dziećmi.
- Są na badaniach.
- Jeszcze?
- Spałaś tylko godzinę.- Przecieram oczy patrząc na Louisa.
- Matura. Jak ci poszła matura?
- Chyba dobrze.
- Przepraszam, że dzisiaj.
- Raczej ty terminu sobie nie wybierałaś
- Wiem, ale przepraszam. - zamykam oczy układając głowę na poduszkę. Przywożą nasze dzieci. Louis od razu bierze naszą córeczkę. Siada obok mnie. Ja trzymam synka. Patrzę na maluchy uśmiechając się.
- Nie wiem co wpisać do dokumentów
- No wiem. Jak byś chciał je nazwać?
- Nie mam pomysłu. Może chłopca Jonathana po moim dziadku.
- Tak - mówię całując synka w czoło. - A dziewczynkę?
- Nie wiem
- Bezimienna być nie może.
- Mamusia niech myśli
- Mamusia jest zmęczona. - śmieję sie.
- Tato? - Louis patrzy się Eryka
- Eemm...Nie wiem - uśmiecha się. - Tola? Sally?
- Tola, ładnie
- Tola - mówię i patrzę na córeczkę. Przypatruje się mi niebieskimi oczami i ziewa Zasypia na rękach Louisa. Jest taka słodka.
- Moja księżniczka.- Louis całuje ją w czółko. Eryk zostawia nas samych. Jonathan zasypia mi na rękach tak jak jego siostra
- Jakie śliczne
- Są słodkie. - całuję synka w nosek.
- Zapomniałem ci powiedzieć. Ta dwójka dziedziczy spadek po dziadku.
- Twoja mama mi o tym powiedziała.
- Oh. .. ta mamusia.- Śmieję się. Lou odkłada ja do inkubatorów. - Pewnie jesteś zmęczona
- Trochę. - przytulam się gdy siada obok.
- To spij.
- A będziesz?
- Tak
- Kocham cię Lou.
- Ja ciebie też.- Przytulona do niego zasypiam.

niedziela, 2 listopada 2014

Rozdział 11

 Chodzę po naszym nowym domu i sprzątam. Układam ostatnie rzeczy. Louis jest w szkole. Trochę ciężko porusza się z dużym brzuszkiem. Bardzo ciężko. Jestem strasznie duża.
- Cześć Annie- do środka wchodzi tata Louisa.- Przywiozłem te zakupy
- Oo dziękuję - dreptam do niego jak kaczka normalnie.
- Zaniosę je do kuchni.- Śmieje się Eryk.- Pamiętam jak Victoria była w ciąży. Ledwo się ruszała na sam koniec ale i tak zrobiła przemeblowanie w całym domu
- Muszę się ruszać bo zastoję w miejscu. - idę za nim. - Nie wiem jak Louis wytrzymuje. Ciągle mam humorki. Jem i jeszcze często nie mam siły się ruszyć.
- Kocha to wytrzymuje.
- A ja nie chcę go tak męczyć. Musi się uczyć.
- On nigdy tak dobrze się nie uczył.- Siadam na krześle przy wyspie głaszcząc brzuch.
- Dziękuję za pomoc.
- Nie ma za co.- Całuje mnie w głowę jak prawdziwy tata. Uśmiecham się.
- Prawdę mówiąc to on zwariował na punkcie dzieciaków .
- Nie byłby moim synem. Ja już nie mogę się doczekać wnuków.
- Oj ja też bym już chętnie urodziła.
- Jeszcze ile z miesiąc?
- No tak na początku maja.
- To już nie długo.
- Tak.
- Zaraz będą wam te maluchy po domu biegać.
- Myśli że pan że Louis nie ma żalu że go zatrzymuje w domu. Chciał grać.
- Rezygnuje?  Dlaczego?
- Nie..Znaczy rezygnuje tylko chyba na rok.
- nic nie mówił. Ale czemu? Przecież my możemy pomóc.
- Mówi że chce być w domu z nami. Przy dzieciach .
- Może już wyrósł z tego marzenia.
- Mam nadzieję że będzie grał.
- Ja też zawsze lubiłem jeździć na jego mecze
- Ja lubię obserwować jak gra. I w piłkę i na pianinie
- Zawsze miał do tego talent.
- Jest wyjątkowy.
- I spotkał wyjątkową kobietę.- Rumienię się nie wiedząc co powiedzieć. Takie komplementy mnie zawstydzają
- Ja będę szedł core... Annie.
- Dziękuję - wstaję i przytulam się.
- Nie masz za co.- Całuje mnie w głowę. Całuję go w policzek. Żegnamy się. Kontynuuje gotowanie obiadu. Maluchy się dzisiaj rozszalały.
- Jeju...- trochę to boli. Serio z chęcią bym już urodziła
- Tata wam musi pośpiewać jak wróci, bo się nie uspokoicie - mówię biorąc inną przyprawę . Louis potrafi zdziałać cuda. Oby jak się urodzą to też działało. Kończę gotowanie. Sprawdzam czy wszystko sprzątnęłam. Siadam na kanapie i czekam na Louisa.
- Błagam proszę to boli...- Do domu wraca Lou. Nareszcie
- Hej - zaczynam wstawać
- Siedź skarbie.- Podchodzi do mnie i całuje.
- Stęskniliśmy się. Jak tam?
- Dobrze. Też tęskniłem
- Mógłbyś im pośpiewać?
- Eee... jasne. Znowu kopią?
- Bardzo.. Ciągle.
- Urwisy.  Może ja ci coś nagram na telefon.
- To bardzo dobre wyjście kochanie.
- To tak zrobimy.- Całuję go tym razem ja. Śpiewa naszym dzieciom a on się uspokajają. To cudowne jak on na nie działa.
- pewnie jesteś głodny.
- Na co ?
- Bardzo.- Wstaję i idę do kuchni. Poruszam się tak aby nie "zdenerwować" dzieci. Louis idzie za mną. Stawiam na stole obiad dla nas. Jemy razem. Po obiedzie siedzimy w salonie. Louis jeździ dłonią po mojej nodze. Wiem na co ma ochotę, ale czuję się grubo i nie chcę. Właśnie. Nie chcę pokazywać mu takiego ciała. Opieram głowę o jego ramię. Całuje mnie w głowę. Jego ręką dalej się nie zatrzymuje. Zamykam oczy. To jest przyjemne.
- Chodźmy na górę.- Idę z nim jednak wiem że się wstydzę. Całuje mnie w usta i powoli rozbiera
- Lou. - stoję spięta. Ja nie mogę patrzeć na swoje odbicie a co dopiero on.
- Nie chcesz?- Siada na łóżku.
- Chcę.
- A reagujesz inaczej. Więc o co chodzi.
- Ty nie będziesz chciał za chwilę .
- Co? Dlaczego?- Siadam obok niego.
 - Ja jestem gruba.
- Z której strony.
- no przecież widzę. Coś okropnego - przytulam się.
- nie wygram w tej sprzeczce
- Przepraszam .
- Nie. Błagam tylko mnie nie przepraszaj.
- Będę. Musisz znosić marudę.
- Kocham tą marudę.- Uśmiecham się całując go w policzek. Obejmuje mnie ramieniem.- Skoro nie mam szans na seks z własną dziewczyną to wezmę i się pouczę
- Przepraszam - całuję go w usta.
- To uwłacza  mojej męskości. Żeby mnie kobieta przepraszała, że nie ma ochoty.
- Ale ja mam ochotę. W tym rzecz. Tylko się wstydzę. - kładę dłoń na jego nodze bardzo blisko męskości.
- Tylko nie masz czego.
- Ty mnie nie widziałeś.
- Chodź tu.- Sadza mnie na swoich kolanach. Zaczyna mnie całować. Oddaję pocałunek trochę się tuląc. Ściąga ze mnie bluzkę nie przejmując się moimi protestami. Skutecznie ucisza mnie pocałunkami. Przechyla się na materac ciągnąc mnie za sobą. Opieram ręce o jego klatkę. Jeździ dłońmi po moim ciele zahaczając o moje spodnie. Rozpinam jego spodnie. Uśmiecham się widząc wybrzuszenie w jego bokserkach. Całuję go w usta. Zjeżdżam po jego klatce ustami. Zsuwam bokserki
- Wierzysz mi że nadal cię pragnę.
- Wierzę.
- To dobrze.- Zsuwa ze mnie spodnie,
Nie pozwalam mu nic więcej zrobić tylko pochylam się nad jego męskością
- Jezu... Annie.- Uśmiecham się wiedząc, że to da mu dużo przyjemności, Robię to dość szybko Połykam wszystko co mi daje. Całuję go w usta. Przekręca nas na materacu. Rozpina mi stanik i go zdejmuje. Zaczyna całować moją szyję i dekolt. Boże to takie przyjemne. Mruczę mu do ucha. Jeżdżę dłońmi po jego plecach. Oplatam go nogami w pasie. Chcę żeby już we mnie wszedł. Powoli łączy nasze ciała. Jakby czytał mi w myślach. Głośno jęczę z przyjemności. Wiję się pod nim. Doprowadza mnie do szaleństwa tymi powolnymi ruchami. Tak dawno tego nie robiliśmy. To przyjemna tortura. Krzyczę spełniona. Wbijam palce w plecy Louisa. Nie mogę długo złapać oddechu. Chowam twarz w jego szyi. Kładzie się obok mnie na łóżku i tuli do siebie. Obejmuję go zamykając oczy. O matko...To było cudowne. Całuje mnie w czubek głowy. Uśmiecham się do niego. Ręką jeżdżę po jego klatce
- Kocham cię.
-  Ja ciebie też kocham.- Uśmiecha się do mnie.
- Teraz to serio muszę się pouczyć
- Nie przeszkadzam.
- Tylko rozpraszasz.- Śmieję się i ubieram. Louis robi to samo. Siedzi przy stole nad książkami jak zwykle coś nuci. Leżę na sofię i go słucham. Uwielbiam to robić. Jego głos jest kojący.  Powoli zasypiam. Przytulam się do poduszki. Obracam na prawą stronę i zasypiam.