środa, 31 grudnia 2014

Rozdział 15

Rano budzą nas dzieciaki.
- Ciociu zaspaliśmy do szkoły.
- Macie wolne. - mówię okrywając się bardziej kołdrą.
- Super.
- No, idźcie na dół zaraz przyjdziemy.- Zadowolone wychodzą z pokoju. Opadam na poduszkę. Ja dopiero zasnęłam...Louis to się nawet nie obudził. Wtulam się w niego i znowu zasypiam Budzimy się dopiero około 12. Nasze dzieci śniadanie umieją robić. Grzecznie bawią się w salonie. Nalewam kawy do kubków ziewając. Louis obejmuje mnie w tali.
- Boże... czy my aż tak bardzo się postarzeliśmy?
- Postarzeliśmy? Kotku ty 30 nie masz na karku. - całuję go w usta.
- Ale wcześniej mieliśmy jeszcze więcej nieprzespanych nocy i nikt z nas nie opuszczał szkoły.
- To widocznie trochę tak.
- Ale tylko trochę- całuje mnie w usta,
- Tylko - odwzajemniam pocałunek.
- Patrz nam też zrobiły
- Kochane.- Siadamy do śniadania. Louis zostaje z dzieciakami, a ja jadę do lekarza.
- Dzień dobry - witam się z panią doktor.
- Dzień dobry- proszę siadać. Właśnie to robię. Kobieta mnie bada Wszystko jest w porządku. Daje mu recepty na witaminy. Standard. Wychodzę i dzwoni Louis.
- Annie miałaś nie brać tego samochodu.
- Uuu... -jest zły.
- Chcesz to pojadę nim do mechanika.
- Błagam tylko ostrożnie.
- Będę jechać choćby na jedynce. Będę uważać, nie martw się.
- Wiesz, że i tak będę się martwic
- Wiem.
- Kocham cie
- Ja ciebie też kocham miśku - wsiadam do auta. Jadę prosto do mechanika Jadę naprawdę, naprawdę powoli. I to nie wina samochodu, gdy auto jadące przede mną wpada w poślizg i spycha mnie z drogi. Próbuję jakoś wykręcić. Manewruję kierownicą, ale wiem, że to przegrana sprawa. Auto przewraca się do rowu dachując.. Nie mogę złapać tchu. Czuję jak coś mnie przygniata. Tracę przytomność.
Louis
- Tato, mieliśmy jechać na zakupy - przypomina mi Tola.
- Już.- Biorę kluczyki do drugiego auta i telefon. Wychodzimy z domu zderzając się z policją.
- Przepraszam- mówię
- Dzień dobry. Czy to są pańskie numery? - pokazuje mi rejestracje jeepa.
- Tak. Żona ma ten samochód- Policjanci patrzą na siebie a potem na mnie.
- Pańska żona trafiła do szpitala w stanie ciężkim. Auto jadące z naprzeciwka wymuszało pierwszeństwo i wpadło w poślizg.
- Tato...
- To niemożliwe. To nie prawda...
- Przykro nam.
- Tato musimy tam jechać.
- Już. - Jedziemy do szpitala. Ja nie wiem co tak naprawdę się dzieje w mojej głowie. - Annie Tomlinson, na jakiej sali leż?- pytam się pielęgniarki
- Jest operowana.
- A w jakim jest stanie?
- Ciężkim. Z tego co wiem ma zgniecioną klatkę piersiową jednak dzieciom nic nie jest. Oddycham z ulgą, ale zaraz strach powraca. Dzwonię do taty, żeby zabrał dzieciaki. Przyjeżdża po nie. Jestem przerażony. Siedzę w poczekalni. Nie wiem co mam ze sobą zrobić. Nic mi nie chcą mówić od wielu godzin. W końcu pojawia się lekarz.
- CO z nią?- Wzdycha głęboko.
- Żyje - mówi. - Nastawialiśmy kręgosłup, ale nie był bardzo narażony. Teraz maszyny za nią oddychają.
- Mogę ją zobaczyć?
- Proszę. Ale jest w śpiączce.
Idę z nim do sali. Moja Annie leży podłączona do niezliczonej ilości maszyn. Nie jestem w stanie w to wszystko uwierzyć. Parę godzin temu.... Leżałem z nią w łóżku. A teraz? Dlaczego ona? Przecież ona nic nikomu nie zrobiła.  Biorę ją delikatnie za rękę. Moje kochanie... Całuje jej palce. Lekarz podje mi jej pierścionek i obrączkę. Wsuwam je na jej rękę i siadam na krześle. Siedzę tak dopóki pielęgniarka nie każe mi wyjść. Jest późny wieczór gdy wracam do domu. Siedzę na kanapie i wpatruję się w jej zdjęcie. Pieprzony kierowca... pieprzony samochód. Czemu nie kazałem jej wracać i sam nie pojechałem do tego mechanika? Zaciskam pięść. W oczach mam łzy. Czy ona się obudzi? Czy jeszcze się uśmiechnie? Nie może mnie przecież zostawić.
- Tatusiu...- Tola do mnie przychodzi.
- Tak maleńka.
- nie płacz. - siada mi na kolanach i ociera łzy.
- Dobrze skarbie. Przytulam ją do siebie
- Mama wróci?
- Wróci.
- Na pewno ?
- Na pewno kochanie.- Pociąga noskiem tuląc się bardziej. Jest taka do niej podobna Nie mogę jej stracić. To jak powietrze. Tola zasypia na moich kolanach. Niosę ją na górę do pokoju. Kładę do łóżka i wychodzę. Zaglądam do Jonathana. On śpi przytulony do misia od Annie. Ma go od urodzenia. Przykrywam go kołdrą i całuje w czoło. Zamykam drzwi. Idę do sypialni. Kładę się na łóżku i wpatruje w sufit. Znów w oczach pojawiają się łzy.  Strata. To nastąpić. Nie mogę jej stracić. Patrzę na swoją obrączkę.

sobota, 20 grudnia 2014

Rozdział 14

Zapinam kurtkę Toli i poprawiam czapkę Jonathana. Jestem praktycznie spóźniona
- Błagam, idźcie ostrożnie do szkoły.
- Tak mamo- Całuje ich czoła i daje plecaki. Wychodzą, a ja zabieram kluczyki i jadę do liceum Wchodzę do szkoły równo z dzwonkiem Biorę dziennik i idę do klasy, której jestem wychowawczynią. Sprawdzam obecność. Wow... sto procent frekwencji
- Co się stało że dzisiaj wszyscy są? - pytam poprawiając bluzkę. Jak nie kupię większych ubrań oprócz szerokich bluz Lou to mnie szlag trafi.
- Tak wyszło proszę panią.
- O czym chcecie dziś rozmawiać?
- A nie możemy mieć wolnej lekcji?
- Nie. Możecie wybrać temat. - opieram się o biurko patrząc na boisko.  Louis trenuje uczniów
- To może zorganizowalibyśmy przedstawienie na święta- proponuje najlepsza z uczennic.- Za pieniądze z biletów można by było pojechać na wycieczkę.
- Ooo, bardzo dobry pomysł. I moglibyśmy zaangażować też nauczycieli.
- Tak.- Zaczęliśmy dyskusje.- Ktoś mógłby napisać scenariusz i może pan Tomlinson pomógłby przy muzyce.
- Porozmawiam z nim.- Cała lekcja mija nam na planowaniu.Kończę lekcję. Uczniowie wychodzą a ja zbieram rzeczy.
- Hej kochanie- Louis zabiera ode mnie zeszyty
- Hej - całuję go w usta. - to nie jest ciężkie.
- Ale i tak poniosę. Idziemy w jednym kierunku.
- Mam do ciebie prośbę.
- Dla ciebie wszystko
- Chcemy zrobić przedstawienie. Chciałbyś zając się muzyką?
- Przecież, od muzyki jest Harry.
- Ale ja chciałabym prosić ciebie.
- Oh... No dobra. To nie moja bluza?- Całuję go w policzek uśmiechając się niewinnie. - Szukałem jej dzisiaj rano
- No przepraszam, ale ja naprawdę nie mam się w co ubrać.
- To idź na zakupy. Lottie wyciąga cię od tygodnia. Mam zawody w ten weekend, nie będzie mnie.
- Ale ja nie mam czasu. Z dziećmi siedzę, sprawdzam sprawdziany. Szkoda. A w ogóle to masz teraz wf?
- Nie okienko.
- Jaa też. I wiesz co? Pustą salę. I gabinet.
- Jak za czasów liceum, tylko brakuje dreszczyk emocji, że ktoś nakryje
- No widzisz. - całuję go. To coś normalnego dla uczniów. Ogólnie ta szkoła jest nasza, a Lottie to dyrektor. Ciekawie.
- Z chęcią kochanie, ale nie mogę.
- Bo?
- Bo muszę iść na te durne zaliczenia. Jak można mieć warunek z wf
- To trzeba być wybitnie uzdolnionym.
- Tak i malować na każdej lekcji paznokcie.
- O Boże - jęczę. - Współczuje, ale idę z tobą.
- Jasne. Podejrzewasz mnie o coś?
- Zwariowałeś czy zwariowałeś?
- Na twoim punkcie
- Aww, słodki jesteś.
- Tak i ty idziesz na wywiadówkę do dzieciaków
- Louuu - łapię go za rękę.
- Co? Ta nauczycielka mnie nie lubi
- Dlaczego?
- A ja wiem. Pewnie za to, że niechcący obrysowałem jaj zderzak i oblałem kawą.
- Sierota - wywracam oczami wchodząc z nim na salę gimnastyczną. Blondii Jeden piszczy witając się z nim.
- Masz zamiar ćwiczyć w tych butach?
- Ładniejszych nie znalazłam - Stoję za plecami męża obejmując go i śmiejąc się w jego koszulkę.
- Trampki, adidasy, klapki. Wszystko byle nie buty na obcasie.
- Ugh, mogę na bosaka.
- Tak- Stoję przy nim gdy ten daje jej zadania do wykonania.
- Stwierdzam że jestem sprawniejsza w ciąży.
- Mój tata jest sprawniejszy od niej
- To wiedzą wszyscy.  No halo wychował nasze dzieci - zaczynam się śmiać.
- Tak. To zły przykład. Mogę jej zaliczyć bo mam dość?
- Ty tu rządzisz kochanie
- Zaliczone. Nie musisz już chodzić na wf
- Super! Chociaż nie. Nie będę pana widywać..
- Masz gwarantowaną tróję na świadectwie. - Blondynka wychodzi z uśmiechem.
- Zapewniłem sobie dwa lata spokoju.  Całuję go w usta z uśmiechem.
- Kocham. Cię. Bardzo.
- Ja ciebie też.
- To dobrze. Tam z prawej strony na zderzaku może ci  się wydawać że jest wybite
- Zadzwonię do mechanika.
- Uff chyba masz dobry humor.
- Pozbyłem się tej blondynki. Słyszałaś co zrobiła Harry'emu
- Co?
- Usiadła mu na biurku, zaczęła się do niego dobierać i stwierdziła, że chce lepszą ocenę. Przy całej klasie.
- Ma temperament. My nasze córki wychowamy na mądre dziewczyny.
- Oczywiście, żeby dobierać się do nauczyciela.
- To chore. Wiem. Ale nie które blondynki tak mają. Będą bliźniaczki idę coś zjeść - mówię i wychodzę z sali.
- Dwie?
- Noo. Jeden plus jeden to dwa.
- Miałem piątkę z matmy. Je pierdole.- Louis kładzie się na ławce pod ścianą. Opieram się o drzwi patrząc na niego.
 - Co takiego?
- Nic. Jestem w szoku
- Haha widzę. To się ten odszokuj a ja serio idę jeść - wychodzę.
- Tak kochanie
Po lekcjach jedziemy po dzieciaki. Louis krytycznie przygląda się aucie
- Nie moja wina tak? Sam się uderzył w słup.
- Tak kochanie. Slupy chodzą. Moje biedne kochanie.
- Mnie powinieneś przytulać a nie auto. A gdybym tak miała wypadek?
- Mówiłem nie wsiadaj za kółko.
- Louis !- dostaje po głowie.
- Za co kobieto?
- Za całokształt.
- Z tobą czasem nie idzie wytrzymać.- Obejmuje mnie w tali.
- Rozwiedź się - mruczę. To hormony .
- Oczywiście. Zwariowałbym bez ciebie.- Wyciąga telefon.- Tato odebrałbyś bliźniaki ze szkoły?... Tak, mam bardzo pilną rzecz... Seks z żoną... Jesteś wspaniały...
- Jesteś bardzo bezpośredni.
- Bardzo.- Całuje mnie w usta. Trzymam go za szyję oddając pocałunki. Opiera mnie o swój kochany samochodzik i wsadza dłonie pod moją, to znaczy jego bluzę. Przechodzą mnie przyjemne dreszcze gdy bladzi dłońmi po moim ciele.
- Dzień dobry pani Tomilinson, trenerze.- Słyszymy naszą uczennicę.
- Dzień dobry. Louis musimy wracać do domu.
- Tak. Koniecznie.- Wsiadamy do auta i mój mąż odjeżdża.
- Dobierałem się na oczach uczniów do żony.
- Bo to pierwszy raz.
- Czasem czuję się jak licealista
- Dla mnie jesteś forever young.- Całuje mnie w usta.
- Wiesz ty masz tylko 27 lat.
- Aż taki stary nie jestem. Kurwa...- Gwałtownie hamuje bo ktoś wymusił mu pierwszeństwo.
- Boże.
- Nic ci nie jest?
- Nie.. - rozpinam pas który mocno wbił się w moje ciało.
- Idiota jebany. Kto mu prawko dał.
- Jedź..Tylko spokojnie.
- Tak skarbie.- Powoli jedziemy do domu. Wysiadam z auta i biorę chłopaka za rękę. Idziemy do środka.
- Na pewno nic ci nie jest?
- Nie. Może będę mieć siniaka .- Lekko całuje mnie w usta. Widzę, że ma popsuty humor. Przytulam się do niego. Ostatnio w ogóle jest jakiś nieswój.
- Masz jakieś problemy? - pytam w końcu.
- Nie? Czemu pytasz?
- Nie wiem. Struty chodzisz.
- Te zawody. Wiesz chcemy zdobyć puchar.- Uśmiecha się lekko.
- Może przyjedziemy wam kibicować?
- Może. Byłoby miło.
- Pojedziemy z tobą. - zdejmuje bluzę.
- Fajnie
- Jesteś głodny?
- Bardzo.- Idę do kuchni. Zaczynam robić obiad . Louis siedzi przy stole.
- Dostałem propozycje pracy,
- Czyli jednak o coś chodzi. Zapewne w jakimś klubie i musisz wyjechać .
- Na półtorej roku.
- Gdzie?
- Barcelona.
- Chcesz to jedź. Mówiłam ci kiedyś że nie będę cię zatrzymywać. Jak chcesz to pojedziemy z tobą.
- Tylko będę znów jeździł po świcie.
- Żadna nowość .
- Z jednej strony chcę pojechać, a z drugiej wolałbym zostać z wami. Później co kolejny kontrakt i będzie to się ciągnąć, dopóki nie będę za stary na granie. Opieram ręce o blat i na niego patrzę.
 - Zrobisz jak uważasz. Tylko szkoda mi dzieci.
- Powiedz, żebym nie jechał. - Patrzę mu w oczy. Nie chcę być egoistką. Chętnie zatrzymałabym go siłą.
 - Chcę żebyś został.
- Czyli sprawa jest prosta.
- Będziesz miał żal? - idę do niego.
- Nie. Nigdy.
- Obiecujesz mi to? - dotykam jego policzka .
- Obiecuje
- Kocham cię - całuję go czule w usta.
- Ja ciebie też. Co tam bycie sławnym piłkarzem jeżeli ma się taka żonę
- Ale głupoty gadasz - wtulam się w niego siedząc mu na kolanach.
- prawdę
- Jesteś wspaniały.
- Jeszcze by cię jakiś uczeń poderwał
- I musisz mnie pilnować mężu.
- Tak -Całujemy się gdy wybiegają dzieci .
- Tato, podpisz tu i nie czytaj - chłopak daje mu chyba wykaz ocen. - I dostałem dzisiaj dwie uwagi ale nie przejmuj się.
- Jasne też taki byłem.
- Gorszy - patrzę na niego krzywo.
- W podstawówce byłem grzeczny- Louis pokazuje mi język.
- No tak. Potem wyrósł taki diabeł.
- Nie przeszkadzało ci to jakoś
- Już. Koniec temat .- całuję go szybko w usta i wstaje.
- Tolu a jak twoje oceny.
- Lepsze od jego tato.
- bo dziewczynki zawsze są mądrzejsze
- Tak - całuje go w policzek.
- A teraz chodzi pograsz z tatą na fortepianie.- mówi do Jonathana
- Już - odkłada zeszyt i idą do salonu. Uśmiecham sie słysząc jak grają.
- Mamo, a mówiłaś tacie o siostrzyczkach?
- Tak.
- I co?
- Cieszy się.  Może upieczemy ciasteczka.
- Dobra mamo.- Zabieramy się do roboty. Robimy ciastka i to dość dużo.
- ale pyszności
- Daj! - mój synek od razu zabiera siostrze słodycze.
- Jezu... przecież dla wszystkich starczy,
- Ty jesz potrójnie - chłopiec wystawia mi język.
- Ty poczwórnie.
- Po tacie.
- CO znowu ja? Ooo ciastka- Obie zaczynamy się śmiać. Chłopaki biorą ciastka.
- Jutro ja odbieram dzieciaki.
- Okay, ja idę do lekarza.
- Tak i później na zakupy.
- Ale mogę nosić twoje bluzy
- To ja będę musiał pójść na zakupy. Chcę, żeby moja żona wyglądała jak moja żona. Zdecydowanie lubię twoje sukienki.
- Fuj... zakochani dorośli- jednomyślnie stwierdzają bliźniaki. Śmieję się i całuję męża w usta.
- Patrz zmyły się- śmieje się Louis wprost do moich ust
- Widocznie to jest blee - oplatam jego kark
- Nie wydaje mi się.
- Dla nich.
- I niech będzie jeszcze przez długi czas
- Tak - dalej się całujemy.
- Wolę ciebie niż ciastka
- Zdecydowanie jesteś słodszy.
- Nie wiedziałem. - Louis sadza mnie na blacie.
- Braciszku- słyszymy Lottie.
- Słucham? - opiera czoło o moje.
- Popilnowalibyście Ethana. Przeszkodziłam?
- Niee. Jasne. - uśmiecham się. - Może nawet na noc zostać.
- Dzięki. Cudowni jesteście. Ooo ciastka
- Tak, weź sobie.
- O super. Idę bo mam randkę z Harry'm.
- Z jakim Harry'm?! - Louis się wyprostował.
- No z Harry'm Stylesem. Uczy muzyki.
- O nie, nie. Nie ma mowy.
- Za późno już się z nim umówiłam.
- Nie. Pójdziesz. Z nim. - Śmieje się głośno.
- Ale Ethan go lubi, mi się z nim genialnie rozmawia.
- Louis, kochanie. To Harry, to idiota. Nikt groźny.
- Eh... No dobra, ale w weekend weźmiesz bliźniaki.
- Oczywiście. Z przyjemnością.
- A zapomniałam- całuje go w policzek.- Wujkiem będziesz.
- Co? - robi duże oczy.
- W-U-J-K-I-E-M - powoli literuje jedno słowo
- Z Harry’m no serio? To kretyn.
- Spotkałam gorszych kretynów.
-Jakoś tak dziwnie...Podrywał Annie.
- Miał osiemnaście lat. Braciszku to stare dzieje. On serio się zmienił. Jest kochany i odpowiedzialny.
- Idź weź w ogóle już mi nic nie mów
- Ethan i Harry bardziej się cieszyli.
- Ale ja jestem Louis.
- Dobrze, że z własnych dzieci się cieszysz- dziewczyna pokazuje mu język i wychodzi
- Z siostrzeńca też się cieszę, ale Harry...
- No, kochają się.
- Ale, to Harry. Chociaż on lepszy niż Liam
- Nie przypominaj.
- Nadal mam ochotę go zabić. Nie wierzę, że on może być ojcem tak wspaniałego dzieciaka.
- Ty wiesz kto jest moim tatą- mówi Ethan Patrzymy zaskoczeni na chłopca. - Wujku powiedz mi.
- Tak...Ale Harry będzie lepszym tatą.
- Ale nie jest moim prawdziwym tatą.
- Tak, ale ten facet to ktoś o kim nie powinno się pamiętać.
- Mówicie jak mama.- Wściekły chłopiec wychodzi z kuchni. Idę za nim i biorę za rękę.
- Ethan, kochanie ale taka jest prawda. Ten pan skrzywdził twoją mamę.
- Ale to nadal mój tata.
- Nie można tak nazwać człowieka który zmusił dziewczynę do seksu. Wiem że wiesz co to jest.
- Chcę go poznać by powiedzieć mu, że go nienawidzę. Wiem co zrobił mamie.
- Ale my nie wiemy gdzie on jest
- Ale wiecie kto to jest.
- Były dyrektor szkoły.
- Dziękuję- mówi cicho. Całuję go w czoło.
- Chcesz ciastka?
- Nie ciociu. Pójdę na górę.
- Dobrze. - Chłopiec wstaje ze schodów i idzie na górę, ja wracam do Luisa.
- Już
- To mądry chłopak. Ona, źle robi, że nigdy nie mówi mu prawdy
- Teraz już wie.
- Tak. Ale powinien usłyszeć to od niej.
- Powinien. - przytulam się do niego.
- Myślałem, że go zabiję jak tylko powiedziała co jej zrobił. Przez pięć miesięcy ukrywała to, znosiła jak ją poniżał i gnębił, a ja nigdy nie wziąłem jej w obronę. Liczyli się dla mnie tylko znajomi.
- To błędy młodości.
- Których żałuje najbardziej. - Głaszczę go po policzku i wzdycham. Całuje go w to miejsce. Nic nie mogę na to poradzić. Tuli mnie do siebie. Słucham jak biję jego serce
- Może pojedziemy do kina na jakąś bajkę
- Taak, będzie super. – śmieję się
- No a jak ma być
- No przecież. - Całuje mnie w usta. Zbieramy dzieciaki i jedziemy do kina.- Kochanie nie bierz jutro tego auta.
- Dlaczego?
- Bo ma słabe hamulce jutro zawiozę je do mechanika.
- Dobrze. Mamy jeszcze dwa inne.
- Tak tylko uprzedzam.- Całuję go. W kinie oglądamy bajkę. Dzieciaki są zadowolone. Podoba im się. - Proponuje pizzę.
- Super tato.
- Ale do pizzerii przejdziemy się piechota.
- Dobra. - dzieciaki idą przed nami.
- Wolę nie ryzykować.- Louis obejmuje mnie ramieniem. Obejmuję go ręką w pasie i przytulam się. Całuje mnie w czoło.
- Kocham cię - splatam z nim palce.
Na ulicy wyglądamy trochę dziwnie. Mimo że jestem starsza od Lou o 5 lat, to widać różnicę. Ale mnie to nie krępuje, a krzywe spojrzenia mnie nie obchodzą. Kocham go i tylko to się liczy. Idąc do pizzerii spotykają nas fotoreporterzy. Jak zawsze. Kurczę czy my to rodzina Beckhamów?  Louis skutecznie ich ignoruje.
- Tola! Fajnie być córką znanego taty? - pytają nasze dzieci.
- Chodź-  Louis ciągnie dziewczynkę za rękę.
- Annie nie boisz się zdrad gdy Louis wyjeżdża?! - przekrzykują się. Widzę jak Louis robi się coraz bardziej wściekły.
- Kochanie spokojnie - trzymam go za rękę.
- Mam ich dość.- wchodzimy do środka lokalu.
- Wiem. - Siadamy do stolika.- Ta trójka decyduje.- Dzieciaki naradzają się i zamawiają pizzę.
- Bez deseru?- pyta Louis
- Ej, nie. Ja chcę lody - mówi Tola a chłopcy się z nią zgadzają.
- To jeszcze lody. Tyle gałek ile oni chcą i do picia proszę colę. Kelner uśmiecha się zapisując wszystko i odchodzi. Cała trójka uśmiecha się szeroko. Zaczynają rozmawiać i opowiadają sobie rożne historie. Opieram głowę o jego ramię.- Wyjechałbym tylko na jeden miesiąc. Kilka treningów i jeden mecz. Co ty na to?
- Ale jeden miesiąc?
- tylko jeden. Po świętach.
- dobrze.
- Dziękuję
- Jestem bardzo ugodowa - śmieję się.
- Tak Bardzo.- Kładę mu dłoń na nodze i patrzę  przez okno. Całuje mnie w policzek i przypatruje się dzieciom. Jemy naszą kolację, a potem wracamy do domu.
- Mam czytać wam bajkę ?- pyta Louis.
- Zaśpiewaj - cała trójka leży na łóżku w gościnnym .
- O no dobra.- Opieram się o drzwi słuchając. Dzieciaki zasypiają jak zaczarowane. Louis wychodzi z pokoju.- Czasem mam wrażenie, że nadal są takie malutkie
- Zawsze będą. Będą dorosłe a dla nas to będą nasze maluchy które biegały do schodów.
- Tak nasze maluchy..- Całuję go w usta uśmiechając się. Idziemy do łazienki. Louis szykuje dla nas kąpiel.- Jak teraz ktoś nam przeszkodzi, to stwierdzę, że to jakiś spisek
- Do trzech razu sztuka co prawda. Ale mam nadzieję że to się nie sprawdzi .- Louis śmieje się i przyciąga mnie do siebie.
- Jezu jak ja się cieszę że trafiłam na takiego cudownego ucznia .
- Nie byłem jeszcze wtedy uczniem
- Cieszę się że poszłam wtedy. Tobą .
- Cieszę się, że wtedy trafiłem na ciebie
- Kocham cię.
- Ja ciebie każdego dnia mocniej.- Uśmiecham się i go Całuję. Powoli mnie rozbiera. Nie jestem mu dłużna. Wchodzimy do wody. Trzyma mnie w swoich ramionach i całuje w kark. Siadam mu na kolanach przodem do niego. Całuje mnie lekko w usta. Oddaję pocałunek. Bladze dłońmi po jego ciele. Ostatnio, rzadko mamy czas dla siebie. Często jesteśmy skupieni na dzieciach i pracy. Coraz zachłanniej mnie całuje, a ja zapominam o całym świecie. To co się dzieje w tej łazience odbiera mi zdolność myślenia. Później spędzamy długie godziny w naszym łóżku
- O matko... - patrzę na zegarek. 4 rano.
- Jak my jutro wstaniemy?- śmieje się Louis
- Ja to w ogóle nie wstaję. Czuję się zbyt obolała - całuję go w usta.
- Oj... przepraszam. Robimy sobie wagary?
- Jak je spędzimy?
- Nie wiem. Zakupy. Cały dzień z dzieciakami. Pomyślę nad muzyką do waszego przedstawienia, Wiem kto  wam pomoże z dekoracjami.
- Kto?
- Moja drużyna. Ostatnio spowodowali bójkę. Kara musi być
- Świetny pomysł - ziewam. - Zakupy bardzo dobry pomysł. I nad muzyką się zastanów
- A teraz spaciu.- Układam się w jego ramionach i zasypiam.